W październiku wybrałam się z mężem na wycieczkę autokarową po Grecji organizowaną przez czeskie biuro podróży Redok.
Trasa obejmowała m.in. Saloniki, Meteory, Termopile, Ateny, Korynt, Litochoro, Delfy, Epidauros, Mykeny, Olimpię, Spartę, Tolo, Mystrę, Nafplio.
Podróżni byli z całych Czech: z Brna, z Pragi, Budziejowic, Pisku, Hradca, itd.
Pierwszego dnia było trochę sztywno - wiadomo, nikt się jeszcze nie znał, ale już na drugi dzień zrobiło się bardziej wesoło, po tym jak jedna para z naszego autokaru wpadła do wody w podziemnej studni. W Mykenach, na terenie stanowiska archeologicznego, znajdowała się studnia, do której trzeba było schodzić nieoświetlonym korytarzem, schodami wgłąb groty. Mieli wprawdzie latarkę, ale zamiast pod nogi świecili przed siebie i tak z rozpędu weszli do zbiornika, przyczyniając się do tego, że cały autokar miał temat do dowcipkowania.
W Atenach nocowaliśmy w dzielnicy Omonia. Ma ona raczej złą sławę. Omonię upatrzyli sobie nielegalni imigranci, prostytutki i handlarze narkotyków. Wszędzie pełno śmieci, a na chodniku śpią bezdomni. Nasza przewodniczka prosiła, aby po zmroku nie wychodzić z hotelu bez potrzeby, a już na pewno nie w pojedynkę. W dzień natomiast nie było tak źle. Zaletą hotelu był basen na dachu, blisko do zabytków i piękny widok z 12-ego piętra na oświetlony w nocy Akropol.
W Omonii musielismy wysiąść wieczorem z autokaru i przejść jakieś 400 metrów do hotelu, przekraczając 3 ulice. Kierowcy w Atenach jeżdżą bardzo agresywnie, pchają się, trąbią. Między nimi przebiegnie czasem jakiś pieszy. Do tego w Omonii nikt nie zwraca uwagi na sygnalizację świetlną. Prawdziwe rodeo. Starsze osoby z naszej grupy były przerażone, kiedy musiały wejść na jezdnię. Widać było, że nigdy jeszcze czegoś takiego nie widzieli, albo... widzieli i odwykli.
W nadmorskim kurorcie Tolo mieliśmy hotel z basenem wokół którego były stoliki, co sprzyjało integracji, bo można było gdzieś posiedzieć wieczorem przy piwie bez stresu, że się będzie komuś przeszkadzać. Zasiedliśmy w zacnej 7-mio osobowej grupce. Kierowca Petr był w świetnym nastroju, wszystkim polewał wino, puszczał Kabat z komórki i był przeszczęśliwy widząc, że my (czyli ja i mój mąż) też znamy słowa i śpiewamy razem z nim. Cieszył się jak dziecko, polewał jescze więcej, aż w końcu wymyślił diabelski konkurs. Kto wskoczy do basenu, dostaje karton piw (tj. 24 puszki). Był koniec października i 1 godzina w nocy, także nawet tam już się powoli robiło chłodno, ale przecież to żaden problem dla nienormalnego człowieka. Kierowca chyba nie spodziewał się, że zgłoszą się aż 4 osoby (ja z mężem i 2 młode dziewczyny), ale to honorowy człowiek i przyniósł każdemu po kartonie. Na drugi dzień chłopy wyglądały jak zombie (mieszali piwo, wino i uzo). Chodzili po miasteczku Nafplio przytuleni do butelki wody mineralnej. A kierowca otrzymał przezwisko Dionizos.
Podczas zwiedzania Olimpii dotarliśmy do antycznego stadionu. Przewodniczka spytała, kto chciałby spróbować swoich sił na 200 metrów. Zgłosiłam się jako pierwsza, niestety nie pozwolono mi startować, ponieważ w starożytności kobietom nie wolno było brać udziału w żadnych zawodach sportowych. Jako że nie wolno łamać tradycji, pobiegli sami mężczyźni. Tzn. jeden kilkunastoletni chłopiec, dwóch dorosłych panów i jeden siwy dziadek. Jesteście ciekawi kto przybiegł pierwszy? To dobrze. Bądźcie dalej ciekawi ;)
Podczas biegu tych czworga, reszta wycieczki stała i kibicowała. Po biegu były gratulacje, sesja zdjęciowa, a chłopiec dostał na głowę wieniec z liści drzewa oliwnego.
Gdy wszyscy zaczęli kierować się do wyjścia ze stadionu, ja i jeszcze 3 dziewczyny zostałyśmy na miejscu, żeby sobie przebiec te 200 metrów. No bo jak nie wolno, to trzeba zobaczyć czy się da. Po biegu zrobiłyśmy sobie pamiątkową fotkę.
Czego ciekawego dowiedziałam sie o Grecji?
Mnóstwa rzeczy, ale podrzucę Wam coś, co nie jest może takie oczywiste:
-w Grecji są lody pagoto kaimaki, które smakują jak syrop sosnowy wymieszany z imbirem i mają gumową konsystencję. Boskie, choć nie każdemu ten smak przypasuje.
-Grecy nie lubią, kiedy ktoś ten mały kraj na północy nazywa Macedonią. Bo wg nich Macedonia jest jedna i jest grecka i koniec dyskusji. Jeśli trzeba już jakoś nazwać ten kraj, najlepiej mówić, że np. przyjechaliśmy do Grecji przez Skopje. I wtedy jest ok.
-w starożytnej Grecji atleci przed zawodami nacierali skórę oliwą i posypywali się pyłem czy piaskiem by uniknąć poparzeń słonecznych.
Istotna informacja dla tych, którzy są czeskojęzyczni:
Jeśli chcielibyście kiedyś pojechać do Grecji na wycieczkę krajoznawczą, to tylko z przewodniczką Daną Kelblovą! Lepszej nie znajdziecie. Niesamowita wiedza, cierpliwość, profesjonalizm, biegła znajomość j. greckiego, umiejętność zorganizowania i ogarnięcia wszystkiego. Jeden wyjazd z panią Daną zastępuje rok studiowania historii na uniwersytecie:)
Przypadkiem usłyszałam rozmowę dwóch panów z naszego autokaru. Jeden był około 30-stki, a drugi po 60-tce. Ten starszy pan pyta młodszego, dlaczego jest tu sam. Młodszy odpowiada, że nie ma nikogo na stałe, bo tak mu wygodnie i nie musi się nikogo pytać o zdanie. Następnie spytał tego starszego (który przyjechał do Grecji z żoną) jak to jest być z kimś przez tyle lat. Na to starszy pan odpowiada: "Jak?! Powiem ci jak! Do dupy! Non stop tylko bla, bla, bla." A po chwili dodaje: "No, ale co mam zrobić? Sam bym nie pojechał. Mam nadciśnienie i nie znam żadnego języka obcego, więc żona mi pomoże w razie czego. I ta pomoc w pewnym wieku jest bardzo ważna."
W drodze powrotnej mój mąż się spytał innego pana, ile ma lat, bo tak dobrze się trzyma, ma taką kondycję i tak dzielnie znosi to tempo zwiedzania. A on odpowiada: "Mam 75 lat i to moja 15-ta wycieczka z tym biurem. A czuję się dobrze, bo ja całe życie byłem między ludźmi."
I pozwólcie, że tą właśnie mądrością zakończę ten wpis.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń